Ostatnio mediami wstrząsnął przypadek, gdy kierowca w Sopocie, będący pod wpływem leków psychotropowych (jak sam twierdzi) lub narkotyków (jak twierdzą jego znajomi), rozjeżdżał ludzi, przekonany, że jest kierowcą w grze komputerowej. Sprawa ta jednak kazała się zastanowić nad ważną rzeczą – jak wygląda w Polsce kontrola nad wydawaniem prawa jazdy osobom, które chorują psychicznie?
Prawda wygląda tak, że osoby, które podlegają leczeniu, nie są zgłaszane policji. Nie są im czasowo odbierane prawa jazdy, nikt nie sprawdza ich czujności za kierownicą ani zdolności motorycznych. Dotyczy to nie tylko osób o skłonnościach psychopatycznych, które mogą być niebezpiecznie dla siebie i otoczenia, ale wszystkich chorych, którymi leki lu choroba może zmieniać ocenę rzeczywistości, spowalniać refleks lub powodować odrealnienie.
Ok. 18% kierowców w Polsce należy do tak zwanej grupy ryzyka, czyli osób, które mogą się zachowywać nieodpowiedzialnie. Są wśród nich psychopaci, socjopaci, neurotycy, osoby uzależnione oraz posiadające zaburzenia uwagi. Niestety – badania psychologiczne w Polsce przechodzą jedynie kandydaci na kierowców zawodowych, podczas gdy powinni wszyscy.
Badanie, jakie przechodzi się przy staraniu się o kategorię B, dotyczą tylko ogólnego stanu zdrowia. W czasie dziesięciominutowej wizyty lekarz nie jest w stanie określić kondycji psychicznej danej osoby. Jeśli nie przejawia agresji lub dziwnych zachowań – lekarz nie ma podstaw do podejrzeń. W kilku województwach od kilku lat nikt nie dostał od lekarza negatywnej oceny stanu zdrowia. Czy naprawdę wszyscy kandydaci są tak zdrowi?
Jak wygląda to w rzeczywistości – łatwo się przekonać. Za kierownicą siadają osoby z padaczką, zaawansowaną cukrzycą, demencją starczą lub chorobami psychicznymi. Często takie osoby mogą wyłapać instruktorzy jazdy – oni z potencjalnym kierowcą spędzają sporo czasu. Jednak nie mają możliwości. Nawet jeśli odmówią nauki danej osobie – może ona poszukać kogoś innego i w ciągu miesiąca mieć uprawnienia.
Rozwiązaniem, które mogłoby wyłapywać takie osoby, jest badanie psychologiczne kandydatów. W przypadku osób, które już mają uprawnienia wiele zmienić mogłoby wprowadzenie obowiązkowych rejestratorów. Pomagałyby one wykryć zachowania ryzykowne, regularne łamanie ograniczeń prędkości (zwłaszcza te daleko przekraczające granice rozsądku), jazdę pod prąd itp.
Innym rozwiązaniem są czarne skrzynki. Czarne skrzynki to nie tylko domena lotnictwa. Coraz częściej trafiają też do samochodów i mogą posłużyć policji czy ubezpieczycielowi do ustalenia okoliczności wypadku i jego sprawcy. W USA, Szwajcarii czy w Niemczech kierowcy zakładają takie urządzenia, bo dzięki nim otrzymują zniżki na ubezpieczenia. Ich zwolennicy uważają, że dzięki seryjnemu montażowi byłyby tanie, a dodatkowo wyposażane w automatyczny system alarmowy mogłyby wezwać pomoc w razie wypadku.
Innym rozwiązaniem są urządzenia nadzorujące – obowiązkowo montować mogłyby je osoby, które zebrały odpowiednią ilość punktów karnych, podlegają leczeniu psychiatrycznemu lub są w podeszłym wieku. Dzięki urządzeniu można by ocenić styl ich jazdy i określić, czy mogą utrzymać uprawnienia.
Na razie są to jednak jedynie rozważania, bo prawodawcy wolą zaostrzać przepisy wobec osób, które już popełniły przestępstwa drogowe niż działać prewencyjnie. Warto więc pamiętać o podstawowej zasadzie ograniczonego zaufania wobec innych użytkowników dróg, zwłaszcza, że 18% z nich może być niepoczytalnych.